Krzyk duchów
Pojawienie się przenośnych urządzeń do nagrywania dźwięku otworzyło przed badaczami zjawisk paranormalnych olbrzymie możliwości. Jednego z ciekawszych „akustycznych" dowodów dostarczyły niedawne wydarzenia w posiadłości Chingle Hali w hrabstwie Lancashire (Anglia). Właścicieli tej posiadłości od dawna już niepokoiły dziwne hałasy, a w jej pobliżu podobno ukazywały się tajemnicze sylwetki mnichów. Jednak najdziwniejsze wydarzenia rozegrały się wczesnym rankiem, 30 marca 1995 roku. Dla Petcra Andrcwsa była to trzecia wizyta w Chingle. Już wcześniej w jednym z pokojów zauważył niebieską, świetlistą kulę. Tym razem noc przebiegała stosunkowo spokojnie, aż do godziny 5:30. W ogromnym salonie oświetlonym świecami przebywało wtedy sześć osób. Niespodziewanie, powietrze rozdarł przerażający, mrożący krew w żyłach krzyk. Relację Andrcwsa zanotował później badacz zjawisk paranormalnych, Peter Hough: „- Usłyszeliśmy nieludzki wręcz, potworny wrzask. Byliśmy dosłownie sparaliżowani strachem". Dwie kobiety z grupy, Lesley i Karen, również zaczęły krzyczeć. „- Miałam wrażenie, że źródło dźwięku sunie w moją stronę - opowiada Lcsley. - Krzyk dobiegał jakby od strony sufitu i był "potwornie głośny". Dziwaczny, wręcz upiorny wrzask rzeczywiście był potężny. Wraz z głosami przerażonych zdarzeniem osób udało się zarejestrować na małym magnetofonie, który w pomieszczeniu na drugim końcu budynku pozostawili specjaliści wcześniej już badający nawiedzony dom. Czy tym samym uzyskano dźwiękowy zapis skargi zmarłej osoby, czy może było to tylko kolejne, sprytnie zaaranżowane oszustwo? Mimo wielu prób szczegółowej analizy, historia, która zdarzyła się w posiadłości Chingle Hali, wciąż pozostaje dla badaczy niewyjaśnioną zagadką.
Demoniczne głosy
Niezwykłe odgłosy „duchów" pojawiają się na taśmie magnetofonowej zupełnie niespodziewanie. 9 września 1991 roku Bryan Lynn, przedsiębiorca z Manchesteru, przesłuchiwał taśmę swojej automatycznej sekretarki. Wśród wiadomości od przyjaciół znalazł się na niej niejasny komunikat, wypowiedziany obcym, „demonicznym" głosem. Nawet po wielokrotnym przesłuchaniu nie sposób było stwierdzić, jaka dokładnie była treść 10-sekundowego przekazu; odszyfrowano jedynie zwroty „zmuszaj mnie do użycia" oraz „nienawidzę cię". Lynn nic potrafi wskazać osoby zdolnej do tak niewybrednego żartu, a analiza taśmy nie dała do tej pory żadnych rezultatów - być może była to zwyczajna pomyłka. Wiele lat wcześniej dziwne rozmowy nagrano przypadkowo na taśmie, na której rejestrowano zwykle głosy ptaków. Zdarzenie to zapoczątkowało nowy rozdział w badaniach parapsychologicznych. Nagrania dokonał w 1959 roku szwedzki producent filmowy Fricdrich Jurgenson. Rozmowa dotyczyła właśnie odgłosów wydawanych przez ptaki, jednak w pobliżu magnetofonu nic było wtedy nikogo. Wtedy Jurgenson podejrzewał, że jego mikrofon przechwycił jakiś zabłąkany sygnał radiowy. Zaintrygowany, przeprowadził eksperymenty, podczas których udało mu się nagrać więcej podobnych głosów. Tym razem zwracały się one do niego bezpośrednio, twierdząc, że są jego zmarłymi przyjaciółmi i krewnymi. W 1964 roku Jurgenson opublikował wyniki swej pracy w książce zatytułowanej Yoicesfrom the Unmerse („Głosy z wszechświata"). Podziałała ona niczym katalizator na naukowców, którzy zapragnęli zweryfikować wyniki jego eksperymentu.
Zespół ekspertów
Czterej naukowcy: psycholog Hans Bender z uniwersytetu we Frciburgu, doktor Konstantin Raudive — były profesor psychologii na uniwersytetach w Uppsali i Rydze, fizyk Alex Schneidcr oraz specjalista od inżynierii elektronicznej Teodor Rudolph - utworzyli zespół badawczy, który miał na celu badanie dźwiękowych zapisów niewytłumaczalnych odgłosów. W trakcie doświadczeń członkom zespołu udało się zarejestrować na taśmie oszałamiającą ilość 100 tyś. dziwnych przekazów, w większości jednak trudnych do zrozumienia. Owocem prac była publikacja naukowa, w której profesor Bender następująco skomentował uzyskane wyniki: „Intensywne badania, przeprowadzone przez nas w maju 1970 roku przy użyciu sprzętu wysokiej klasy, pozwoliły poprzeć teorię o paranormalnym podłożu niektórych zjawisk dźwiękowych jako wielce prawdopodobną". Napisana przez Raudive'a książka Breakthrougb („Przełom") przyciągnęła uwagę brytyjskiego wydawcy Colina Smythe'a, który zainteresował się zakupem praw autorskich. Najpierw jednak Smythe chciał uzyskać dowód na to, że fenomen elektronicznie rejestrowanych głosów (określany w angielskich źródłach skrótem EVP) nie jest fałszerstwem. Przekonał się o tym, gdy postępując zgodnie z instrukcjami Raudivc'a zdołał samodzielnie nagrać głos, rozpoznany przez jego kolegę Petera Bandera jako należący do jego zmarłej matki. Dziennik Daily Mirror sfinansował szereg testów, których rzetelność sprawdzili niezależni naukowcy. Elektronicy Ray Prickett i Keith Attwood z firmy Pye Limited odfiltrowali wszelkie zewnętrzne sygnały pochodzenia naturalnego, a mimo to udało się nagrać głosy „duchów", przemawiających w wielu językach. Niektóre przekazy były słyszalne wyjątkowo wyraźnie, a część z nich bezpośrednio dotyczyła osób, które uczestniczyły w doświadczeniu. W październiku 1977 roku pewien zamożny wynalazca amerykański, George Meek, ogłosił próbę przeprowadzenia jeszcze bardziej przełomowego eksperymentu: dwukierunkowej komunikacji ze światem zmarłych droga radiową. Zespół Meeka skonstruował urządzenie, którego układy elektroniczne emitowały niewielkie wiązki fal radiowych o różnych długościach wokół pojedynczo generowanego tonu. Zgodnie z oczekiwaniami, duch miał modyfikować jedną lub kilka spośród tych długości i tym sposobem nakładać swój przekaz na szum w tle. Jednak efektywność działania urządzenia najwyraźniej zależała do pewnego stopnia od zdolności medialnych jednego z pomocników Meeka, Billa O'Neila. O'Neil nagrał wiele rozmów, z których większość prowadzona była z dwoma tylko duchami, znanymi jako „Doc Nick" i „Dr Muellcr". Niektóre z nagrań są istotnie bardzo czyste, choć „Muellcr" wypowiadał się zbyt elektronicznym, syntetycznie brzmiącym głosem. Krytycy szybko to zauważyli i oskarżyli O'NeiIa o oszustwo. Lecz Will Cerney, który pomagał Meekowi w projekcie, na próżno próbował sztucznie odtworzyć brzmienie głosu, a analiza fonologiczna wykazała, że głosy istotnie należały do różnych osób. „Dr Mueller" zaproponował nawet pewne usprawnienia aparatu. Meek nadał urządzeniu nazwę „Spiricom" i rozdawał kopie projektu „Muellera" każdemu, kto zechciał powtórzyć eksperyment. Kierowały nim szlachetne pobudki: spodziewał się, że jeśli istnienie życia po życiu zostanie dowiedzione, ludzie staną się dla siebie lepsi. Wyniki Meeka potwierdził niemiecki inżynier elektronik Hans Otto Koenig. Kiedy demonstrował działanie aparatu na antenie Radia Luxcmburg, wszyscy usłyszeli głos, który rzekł: „Otto Koenig rozmawia przez radio z umarłymi". Prezenter Raincr Holbe i obecni w studiu inżynierowie potwierdzili, że nie była to żadna sztuczka. „Spiricom" zrobił silne wrażenie na brytyjskich badaczach zjawiska EVP, Raymondzie Cassie i Alexie MacRae'u, zastanawiali się oni jednak, dlaczego wszystkie duchy, ujawniające się za pośrednictwem aparatu, to zmarli Amerykanie, używający współczesnego języka. Niedowierzające środowisko naukowe zrobiło wszystko, aby „Spiricom" nie został zbadany w sposób obiektywny. Z czasem „Dr Mueller" przeniósł się na wyższy poziom duchowy, co pozbawiło świat najbardziej błyskotliwej „gwiazdy Spiricomu", a cała seria wypadków, łącznie z pożarem w laboratorium O'Neila, przyhamowała tempo badań. Jednak „Mueller" przed odejściem przepowiedział następne etapy komunikacji, tym razem za pośrednictwem telewizji.
Zmarli na ekranie
W 1985 r. szwajcarski elektronik-amator Klaus Schreiber zbudował urządzenie o nazwie „Vidicom". Był to zmodyfikowany telewizor bez anteny, połączony z kamerą wideo. „Vidicom" zarejestrował wiele kolejnych postaci zmarłych. Odtąd badacze często starają się kontaktować ze światem zmarłych za pomocą sprzętu wideo, komputerów, a nawet faksów. Powstał termin: „transkomunikacja instrumentalna" (ITC). Wyniki badań są równie kontrowersyjne, jak w przypadku „Spiricomu" i zjawisk EVP. Nowoczesna technika sprawia, że próby kontaktu ze zmarłymi zaczynają podążać zupełnie nowymi ścieżkami.
Jeszcze w 1885 r. Eleanor Sidgwick, członkini Towarzystwa Badań Parapsychicznych (SPR) wysuwała teorię, że pewne elementy struktury budynków mogą być odpowiedzialne za generowanie „obrazów". Miała na myśli jedynie wrażenia wzrokowe, lecz jej teoria może równie dobrze dotyczyć dźwięków, jako że są one często powiązane z obrazami. Także niektóre jednostki mogp mieć swoiste działanie katalityczne i uruchamiać swojq obecnością spirytualne zapisy. Jak pisał w 1980 r. dr Kit Pedler na łamach The Guardian: „Duchy są niczym ślady stóp, które jakieś wydarzenie pozostawiło odciśnięte w czasie". Mogłoby to wyjaśniać zjawiska w Chingle Hali.
Za pomocą telewizora, wzbogaconego o diodę wzmacniająca i nastawionego na nie używany kanał, Klaus Schreiber zdołał wykonać zdjęcia swej zmarłej córki Kathrin.
Thomas Edison
Inżynier, który udoskonalił telegraf oraz wynalazł żarówkę elektryczną, gramofon i aparat do wyświetlania filmów zwany „kineloskopem", był jednym z pierwszych naukowców, którzy podjęli prace nad elektronicznymi instrumentami, służącymi do kontaktowania się ze zmarłymi. Temat ten poruszył w wywiadzie dla Scientiflc American w październiku 1920 roku: "Jeżeli osobowość może przetrwać śmierć cielesna, logiczne jest założenie że zachowuje ona też pamięć, intelekt i inne zdolności umysłowe." W dalszej części wywiadu dodał: „Jestem przekonany, że nasza osobowość po drugiej stronie będzie mogła wywierać wpływ na materię. A wówczas jeśli uda nam się zbudować instrument na tyle delikatny, by poddawał się takim wpływom ze strony pozbawionej ciała osobowości, aparat ten po prostu musi coś zarejestrować". Edisonowi, mimo wielu prób, nie udało się wynaleźć takiego aparatu. Czy udało się to innym wynalazcom?
Krzyk w Chingle
Taśmę z Chingle Hali Peter Hough przekazał do analizy Morfinowi Barry'emu z uniwersytetu w Manchesterze. Barry uzyskał spektrogram, na którym dźwięki nagrane na taśmie mogły zostać rozdzielone. Wynikiem badań było stwierdzenie, że „uzyskany obraz nie odpowiada obrazom uzyskiwanym na podstawie pojedynczego głosu. Poziomy energii akustycznej, rozłożone w szerokim zakresie, nasuwają podejrzenie, że było to wiele głosów krzyczqcych jednocześnie lub sztuczny generator dźwięku, symulujący taki właśnie dźwięk, który nie przypomina brzmienia pojedynczego głosu".
Hough zapewniał, że grupa, która uczestniczyła w eksperymencie, nie popełniła fałszerstwa. Trzeba jednak pamiętać, że Chingle Hali to miejsce, od popularności którego zależy jego sukces finansowy. Jeśli krzyk został sfałszowany, ktoś zadał sobie wiele trudu; jeśli zaś był prawdziwy, jego nagranie może okazać się brzemienne w konsekwencje.
Chingle Hali wybudował w 1260 roku rycerz Adam de Singleton. Historia budowli jest niebywale burzliwa: podobno kiedyś byłe to sanktuarium, krążą też opowieści o zamordowanym misjonarzu i o ukrytej gdzieś czaszce. Obecnie często dają się słyszeć dźwięki, które wielu uzna za głosy wydawane przez duchy.
W 1985 roku grupa badaczy ogłosiła zarejestrowanie głosu dr Konstantina Raudive'a, który zmarł w 1974 roku. Jedna z jego wypowiedzi brzmiała: „Tutaj jest lato, zawsze lato!".
Phil Walton
Prowadząc prace badawcze w Stowarzyszeniu Naukowego Badania Zjawisk Paranormalnych (ASSAP) Phil Walton otrzymuje pocztą liczne taśmy magnetofonowe, na których - zgodnie z twierdzeniami nadawców - zarejestrowano głosy zmarłych. Największy ktopot polega na niskiej jakości tych nagrań. Głosy są tak słabo słyszalne, że treść przekazu można interpretować dowolnie. Jeżeli ktoś zdradzi ci przedtem treść nagrania, sugestia jest tak silna, że obiektywna ocena przestaje być możliwa.
Czym wytłumaczyłby Pan owe „głosy duchów"?
W wielu przypadkach używany sprzęt może działać jak odbiornik, wyłapujący zabłąkane fale radiowe. Pojawia się jednak pewien problem: jeśli nagranie udało się raz, powinno się to udawać codziennie. Poza tym, profesjonalne studia nagraniowe powinny wtedy być wprost zawalone przypadkowymi zapisami głosów z zaświatów. Wcale tak jednak nie jest. Stowarzyszenie ASSAP nie ustaliło oficjalnego stanowiska w tej sprawie, bowiem nie usłyszeliśmy jeszcze nagrań, które bezsprzecznie uznalibyśmy za głosy „duchów".
Jakie są wasze plany w tej kwestii?
Nie powiedziałbym, że to już zamknięta księga. Fenomen ten z pewnością jest godny uwagi. lnteresujq mnie zwłaszcza przypadki ludzi, którzy twierdzą, iż posiadają zdolność przenoszenia własnych myśli na taśmę magnetofonową.
Badacz W. Demi Rees w pracy "The Hallucinations of Widowhood" ("Halucynacje wdowieństwa") opublikowanej w szacownym brytyjskim czasopiśmie naukowym British Medical Journal, ogłosił wyniki badań, które przeprowadził z udziałem około 300 mężczyzn i kobiet. Prawie połowa spośród badanych twierdziła, ze całkiem wyraźnie widziała lub słyszała zmarłą żone lub męża, rozmawiała ze zjawą, a nawet była przez nią dotykana. Ustalono również, że większość osób doznających takich halucynacji ma więcej niż 40 lat. Najintensywniejsze doznania tego rodzaju zarejestrowano u osób powyżej 60 lat. Była to rzecz jasna raczej niewielka ankieta, w której nie ujęto pytania o ewentualne stosunki seksualne z przywidzeniem współmałżonka. Jednak szczególnie ciekawe byłoby zbadanie, czy częstotliwość występowania fantomów rośnie wraz z wiekiem badanych, zwykle bowiem zjawiska psychokinetyczne (powodowane przez poltergeisty) są udziałem osób nieletnich. Być może starsi ludzie bardziej szukają duchowego pocieszenia i dlatego udaje im się sprowadzić zmarłych kochanków? Z drugiej strony, czy nie należałoby raczej oczekiwać, że to ludzie młodsi i dużo bardziej uświadomieni seksualnie będą w stanie łatwiej wyobrazić sobie istotę popełniającą gwałty? Jedna z teorii głosi, że inkuby i sukuby to duchy zmarłych, którzy za życia byli wyjątkowo aktywni seksualnie, a po śmierci pozostali w jakiś sposób związani ze światem żywych. Istnieją jednak przykłady niematerialnych ataków ze strony osób żyjących.
Historia Ruth
Psychiatra Morton Schatzman opisuje w monografii "The story of Ruth" ("Historia Ruth") przeżycia pewnej kobiety, która jako mała dziewczynka została zgwałcona przez własnego ojca. W kartotekach psychitarycznych stan chorej charakteryzowany był obszernym zespołem objawów histerii. Dorosła już Ruth była rzekomo często nawiedzana przez zjawę ojca (w owym czasie wciąż żyjącego), który - przybierając postać inkuba - kontynuował swe kazirodcze praktyki. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że nie mógł to być ojciec Ruth we własnej osobie, ponieważ przebywał on wtedy zupełnie gdzie indziej. Ruth odkryła w sobie także zdolność do materializowania postaci męża, Paula. Wydaje się, że robiła to celowo - wolała odbywać stosunki ze zjawą, gdyż czuła się wobec niej dużo pewniej jako kobieta niż wobec swego "cielesnego" małżonka. Morton Schatzman relacjonuje przebieg spotkań słowami samej pacjentki: "Ponownie pocałował mnie w usta. Następnie zaczął się ze mną kochać. Jednocześnie osiągnęliśmy orgazm". Najbardziej znamienny był fakt, że erotyczne materializacje wytworzone przez Ruth były doskonale widoczne także dla innych osób. Badania dowiodły, że wizje mogły mieć charakter grupowy, oraz że możliwe było ich przekazywanie telepatyczne. Stale wzrasta liczba badaczy zjawisk paranormalnych, którzy wyrażają przekonanie, że spotkania z rozmaitymi istotami z innego świata są uwarunkowane kulturowo. Badacze często wysuwają argument, że to głównie chrześcijanie maja wizje Marii Dziewicy i aniołów, natomiast nie zdarza się to raczej ateistom i agnostykom. Dlaczego tak się dzieje? Przedstawiciele duchowieństwa i inni członkowie Kościoła odpowiadają, że aniołowie ukazują się z własnego wyboru wyłącznie osobom wierzącym.
Strach i pożądanie
W przeważającej części przypadków istoty, o których mowa - anioły, wróżki, kosmici, inkuby i sukuby - stanowią wyłącznie projekcję naszych najgłębszych pragnień. Prawdopodobnie można też uznać za przedstawienie naszych największych obaw (które Freud, ojciec psychoanalizy, uważał za wysublimowane pragnienia). Stan Gooch podsumowuje cały problem w następujący sposób: "Inkuby, sukuby, demony i poltergeisty nie są chyba wcale istotami pochodzącymi z jakiegoś innego świata. Jednak stwierdzenie, że jesteśmy w ten sposób prześladowani przez wytwory naszej własnej psychiki, jest równie zdumiewające".
Związki z poltergeistami
Psychoanalityk Mary Williams napotkała w swej praktyce fascynujący przypadek powiązania zjawisk psychokinetycznych z gwałtami popełnianymi przez sukuba. W artykule zamieszczonym w "Journal of Analytical Psychology" opisała, jak jeden z jej pacjentów został zmuszony do opuszczenia armii, po tym jak stwierdzono u niego krwotoki z ust, których lekarze nie potrafili wyjaśnić. Badania wykazały, że pacjent od dzieciństwa był bardzo pobudliwy seksualnie, a po osiągnięciu dojrzałości cechowało go bujne życie erotyczne z wieloma partnerkami. Od chwili, kiedy już jako osoba dorosła wziął udział w seansie spirytystycznym, zaczęły go prześladować zjawiska psychokinetyczne. Oprócz wielu innych przykrych doznań, szczególnie dokuczliwe było wrażenie niewidocznych palców, ciągnących go za włosy. Poltergeist atakował także w nocy. Jak pisze Mary Williams: "Przychodził do łóżka i kładł się przy nim. Pacjent czuł, że coś przytula się mocno do jego boku, po czym następowało wrażenie scalania...musiał się temu poddać".
Demony w przebraniu
W mrocznych czasach średniowiecza często krążyły pogłoski, jakoby inkuby i sukuby potrafiły przybierać ludzką postać. Miały do tego celu wykorzystywać ciała dopiero co zmarłych ludzi. Duch, po wejściu do ciała, sporządzał jego replikę i stawał się sobowtórem zmarłego. Wdowy lub wdowcy pogrążeni w żałobie byli następnie podstępem zmuszani do stosunku seksualnego. Wierzono też, że czarownice regularnie oddawały się rozpuście z demonami, co miało im dawać nadnaturalną moc. Ponadto tym sposobem przyszły rzekomo na świat całe generacje nowych diabłów. Uprawianie seksu ze złymi duchami musiało być utrzymywane w tajemnicy, ponieważ wszelkie kontakty ze sługami Szatana były wówczas karane śmiercią, przy czym gwałt nie mógł tu stanowić żadnego wytłumaczenia. Z drugiej strony, powstało podejrzenie, będące dla niektórych najbardziej jaskrawym przykładem herezji, że Niepokalane Poczęcie także było wynikiem ataku ze strony inkuba.
Co roku na całym świecie podejmowane są próby kontaktu ze zmarłymi za pośrednictwem medium. Czy któraś z nich istotnie się powiodła?
Pół roku po śmierci męża Brenda Richardson udała się do medium. Wcześniej wiele słyszała o cotygodniowych spotkaniach lokalnego Kościoła Spirytualistów, podczas których osoba obdarzona zdolnościami medialnymi przekazywała wiadomości od zmarłych, przeznaczone dla krewnych i znajomych zebranych na widowni. Brenda i jej przyjaciółka wybrały się na zebranie tylko dla zabawy. Jednak żartobliwy humor całkiem je opuścił, kiedy medium zapytało, czy ktoś z obecnych stracił ostatnio bliskiego o imieniu Charles. Zdumiona Brenda przyznała, że było to imię jej zmarłego męża. Medium oznajmiło, że Charles jest obecny na sali. Zgodnie z tym, co próbował przekazać, Brenda nie powinna się martwić problemami finansowymi, gdyż w jej jadalni wisi cenny obraz przedstawiający konia, zakupiony przez Charlesa parę lat przed śmiercią. Wtedy jeszcze Charles powiedział żonie, że obraz kupił tanio pod wpływem impulsu teraz jednak twierdził, że zakup był inwestycją przemyślaną. Dzieło namalował niezbyt znany lecz ceniony przez koneserów XIX wieczny malarz, W.H. Davies. Brenda była całkowicie zaskoczona. Przekaz wydawał się pod wieloma względami prawdziwy, także jeśli chodziło o jej trudną sytuację finansową. Lecz coż miała począć z informacjami na temat obrazu?
Dowód na istnienie świata duchów?
Oszołomiona kobieta wprost ze spotkania w Kościele Spirytystów pobiegła do domu i przyjrzała się obrazowi. Istotnie, w dolnym rogu płótna widniał podpis malarza, wykonany najdelikatniejszym z możliwych charakterów pisma: W.H. Davies. Wycena, wykonana tydzień później przez renomowany dom aukcyjny Sotheby's, potwierdziła wysoką wartość dzieła. Historia Brendy Richardson jest tylko jednym z tysięcy opowiadań o wyjawieniu przez media szokująco prawdziwych informacji, dotyczących tajemnic osobistych lub rodzinnych. Dla wielu doświadczenie Brendy stanowi dowód na prawdziwość głównego założenia spirytyzmu, które mówi, że część ludzkiej osobowości - określana jako duch - trwa nadal po śmierci fizycznej i potrafi porozumiewać się z żyjącymi za pośrednictwem osób o szczególnych predyspozycjach. Maurice Barbanell, były redaktor pisma "Psychic News", a obecnie poważane medium, opisał proces komunikowania się, ze zmarłymi w książce "This is Spiritualism" ( Oto spirytyzm ); "Mediunizm to zdolność odbierania na takich częstotliwościach, które są niedostępne dla żadnego z pięciu zmysłów. Medium jak sama nazwa wskazuje, stanowi łącznik lub pomost, który można przyrównać do odbiornika radiowego lub telewizyjnego a jego zadaniem jest dostrojenie się do zakresu fal, na które pozostała część ludzkości jest głucha i ślepa". Osoby sceptycznie nastawione do koncepcji życia po śmierci uważają jednak, że zjawisko mediunizmu nie ma w sobie nic niezwykłego. Profesjonalny magik i badacz zjawisk paranormalnych James Randi twierdzi, że zarówno medium, jak i pozostałe osoby - aktywne i bierne - biorące udział w seansie, nieświadomie wdają się w grę, która polega jedynie na wzajemnej sugestii i nie ma absolutnie nic wspólnego ze światem duchów.
Nieświadome porozumienie.
Randi miał okazję zweryfikować prawdziwość swej teorii, kiedy w 1991 roku uczestniczył w serii programów o zjawiskach paranormalnych, kręconych dla telewizji Granada. W jednym z odcinków, na oczach zebranej w studiu publiczności poddał skrupulatnej analizie zdolności Maureen Flynn, uważanej za jedno z najznamienitszych mediów Wielkiej Brytanii. Randi postanowił przeanalizować treść sesji nagranej kilka godzin wcześniej, przeprowadzonej przez Maureen Flynn z tylko jednym człowiekiem, żeby zmniejszyć do minimum ryzyko przypadkowych "trafień" przez medium. przesłuchawszy półgodzinny materiał, badacz na oczach widzów począł zadawać uczestnikowi seansu pytania związane z sesją. zgodnie z przewidywaniami, jego wspomnienia z seansu były wysoce nieprecyzyjne. Uczestnik, który - jak sam twierdził - był bardzo zadowolony z wyniku sesji, utrzymywał na przykład, że medium przedstawiło mu sześć imion, z których wszystkie miały dla niego znaczenie. Z treści nagrania wynikało jednak, że medium wymieniło aż 37 imion. Szczególnie ważne miały być imiona zaczynające się na literę "N" i "L", co także nie znalazło potwierdzenia. Najbardziej uderzający był fakt, że imiona były podobno wyjawiane medium przez duchy matki i ciotki uczestnika. Tymczasem ich imion brakowało wśród wymienionych 37. Nieścisłościom trudno było zaprzeczyć. W pewnej chwili podczas seansu Flynn oznajmiła, że odebrała przekaz od zmarłej, która przypisywała uczestnikowi posiadanie trojga dzieci, podczas gdy w istocie było ich tylko dwoje. Gdy wyszło to na jaw, rozmowa została pośpiesznie skierowana na inny temat. Podobnie wyglądało to wtedy, gdy nie zgadzały się nazwy lub nazwiska proponowane przez Maureen Flynn. Fakt, że uczestnik nieprzerwanie dawał wyraz swemu zadowoleniu z przebiegu seansu był dla Randiego potwierdzeniem szczególnego, podświadomego porozumienia między medium a osobą, biorącą udział w seansie. Zdolność uczestnika do obiektywnej oceny została zaburzona przez silne pragnienie, żeby seans się powiódł i żeby nastąpił upragniony kontakt ze zmarłymi bliskimi. Medium zaś otrzymywało w ten sposób fałszywe sygnały, potwierdzające jego moc. Krytycy Randiego uważają jednak, że teoria podświadomego porozumienia prowadzi do fałszywego obrazu mediumizmu. Ignoruje ona takie sytuacje, jak ta, która zdarzyła się Brendzie Richardson - kiedy medium podaje prawdziwe informacje bez jakiegokolwiek aktywnego udziału osoby zainteresowanej. Wielu badaczy przyznało, że niektóre media są w stanie pozyskiwać informacje za pomocą postrzegania pozazmysłowego ( ESP ). Zgodnie z tą koncepcją media nie kontaktują się z duchami, lecz raczej wykorzystują swe uzdolnienia w czytaniu myśli lub pamięci ludzi żyjących.
Łączność telepatyczna.
Nawiązując telepatyczną łączność z uczestnikiem seansu, medium może poznać pewne szczegóły dotyczące jego zmarłych przyjaciół i krewnych. Może to nastąpić nawet wtedy, gdy zainteresowany wcale nie świadomie nie myśli na ich temat. Najbardziej jaskrawy przykład postrzegania pozazmysłowego u medium stanowią przypadki przekazywania wiadomości pochodzących rzekomo od duchów osób, które - jak się potem okazuje - wcale nie umarły. Jedna z dobrze udokumentowanych spraw dotyczy Rosalyn Heywood, badaczki zjawisk paranormalnych. Udała się ona do medium, że dowiedzieć się o losach przyjaciela z Niemiec, którego nie widziała od 1938 roku. Obawy, że przyjaciel zginął na wojnie potwierdziły się, kiedy podczas seansu jego duch istotnie skontaktował się z medium. Wymieniwszy z Heywood parę wspomnieć na temat wspólnie spędzonych dni, przyjaciel wyznał, że w czasie wojny poniósł śmierć w okolicznościach, których nie może wyjawić.
Fikcyjny duch.
Po sesji Heywood postanowiła sprawdzić, czy informacje uzyskane od "ducha" były prawdziwe. Długotrwałe poszukiwania pozwoliły w końcu ustalić, że jej przyjaciel uniknął wojny. Co więcej, założył dom, ożenił się i żyje szczęśliwie nada. Początkowo badaczka uznała, że medium jest sprytnym oszustem, lecz notatki z seansu zawierały zdumiewająco szczegółowe informacje o niej samej i jej relacji z przyjacielem. Informacji tych medium nie mogło wymyślić. Wówczas zaświtała jej myśl, że medium musiało bezwiednie wniknąć do jej pamięci, skąd zaczerpnęło wspomnienia na temat przyjaciela obawy co do jego losu. Chociaż przypadek opisany przez Rosalyn Heywood wydaje się dobrze wyjaśniać zjawisko postrzegania pozazmysłowego, nie da się na tej podstawie tłumaczyć faktu, iż medium przekazuje informacje nie znane uczestnikowi seansu. W historii Brendy Richardson telepatia nie wchodzi w grę, ponieważ nie miała ona żadnego pojęcia o prawdziwej wartości obrazu. Istnieje jednak możliwość, że klucz do całej sprawy leży w zawodnej pamięci Brendy. Być może wiedziała wszystko o obrazie, lecz informacje te uległy zapomnieniu aż do chwili, gdy medium telepatycznie wyłuskało je z pamięci podświadomej. Jeśli tak nie było, jedynym wytłumaczeniem może być rzeczywiście ingerencja ducha zmarłego męża. Cóż więc należy sądzić o mediumizmie? Nawet jeśli większość zjawisk tego rodzaju okazuje się w końcu świadomym oszustwem lub mimowolną ułudą, wciąż pozostaje obszerna kartoteka przypadków, w których informacje podawane przez medium po prostu musiały zostać pozyskane w sposób nadnaturalny. Trudno stwierdzić, czy prawdziwym i słusznym wytłumaczeniem jest postrzeganie pozazmysłowe, czy kontakt ze światem duchów. Nikt jeszcze nie zdołał udowodnić realności życia po śmierci w sposób odpowiadający kryteriom naukowego obiektywizmu. Zdaniem brytyjskiego psychologa Stana Goocha, który wierz w autentyczność mediumizmu, większość poważnych ludzi nauki nie zechce wystawiać na szwank swej reputacji przez angażowanie się w badania nad tak sporną dziedziną wiedzy. Jego opinia brzmi: "Dopóki mediumizm będzie przez samych zainteresowanych uważany za metodę kontaktu ze zmarłymi, dla przedstawicieli ortodoksyjnej nauki, w tym akademickiej psychologii, będzie to dostateczny powód, aby wszelkie zjawiska z tym związane traktować jako czysty absurd.
Powszechna potrzeba.
Jedno nie ulega wątpliwości: dla wielu osób spotkanie z medium było wytęsknionym pocieszeniem, które utwierdziło je w wierze w życie po śmierci i w możliwość połączenia się ze zmarłymi bliskimi. Oznacza to, że dopóki istnieć będą ludzie poszukujący kontaktu z "tamtym światem", dopóty mediumizm pozostanie wyjątkowo atrakcyjnym towarem.
Prze długie lata parapsycholodzy nie potrafili ustalić, dlaczego większość znanych mediów na Zachodzie to kobiety. Wyniki ostatnich badań sugerują, że kluczem do zagadki może być móżdżek - organ umiejscowiony w tylnej części mózgu, poza rdzeniem kręgowym. Wiadomo, że móżdżek ma swój udział w powstawaniu marzeń sennych, a jeden z najnowszych trendów przypisuje mu również istotne znaczenie w dziedzinie zdolności paranormalnych. Badania mózgu wykazały, że kobiety na ogół wyposażone są w większy móżdżek niż mężczyźni, oraz że móżdżek u Azjatów jest większy niż u Europejczyków. Być może dlatego mieszkańcy Azji zawsze wykazywali większą skłonność do mistycyzmu.
Pole energii psychicznej.
Jeśli łączność ze światem duchów jest w ogóle rzeczą możliwą , kontakt osoby zmarłej z żywymi może dojść do skutku w zasięgu pola energetycznego, wytwarzanego przez osobę obdarzoną zdolnościami medialnymi. Amerykański psycholog Julian Isaacs z Uniwersytetu JFK w Kalifornii postanowił sobie za cel szczegółowe opisanie tego pola energii w ujęciu ilościowym. W jednym z przeprowadzonych przez niego eksperymentów, Isaacs nakazał dysponującemu zdolnościami medialnymi Zaherowi Khoury'emu wpłynięcie samą siłą umysłu na kawałek kwarcowego kryształu, zamkniętego uprzednio w szczelnym pojemniku. Kryształy takie charakteryzują się tym, że na przyłożone do nich ciśnienie odpowiadają wyładowaniem elektrycznym. jeśli Khoury potrafiłby wytworzyć na krysztale ciśnienie wyłącznie przyz pomocy siły swych myśli, wyzwoliłby tym samym efekt świetlny i dźwiękowy. Mimo że Khoury potrafił wywołać taki sygnał wiele razy z rzędu, Isaacs nie był przekonany o rzeczywistym powodzeniu eksperymentu. Nie potrafił bowiem z całą pewnością wykluczyć możliwości, że na kryształ działały również inne czynniki.
Świadek zza grobu.
W lipcu 1977 roku oficer śledczy Joseph Stachula z komendy policji w Chicago, podczas prowadzonego przez niego dochodzenia w sprawie zagadkowego morderstwa Teresity Basy, został wezwany do przesłuchania pewnej kobiety. Kobieta ta, nazwiskiem Remy Chua, oświadczyła, że głos zmarłej Teresity przemówił przez nią trzykrotnie, gdy znajdowała się w stanie transu. Zeznanie ani Chua potwierdził jej mąż. Podczas transu duch Teresity Basy przekazał pani Chua informację, że przestępstwa dokonał koleg zamordowanej, Allan Showery, który zrabował również należącą do niej biżuterię. Morderca miał ofarować skradziony nefrytowy wisior oraz pierścionek z perłą swej narzeczonej. Kierują się tymi informacjami, Stachula przesłuchał narzeczoną Showery'ego, która przyznała się do posiadania wspomnianych precjozów. przyciśnięty do muru Showery przyznał się do morderstwa i został skazaniu na podstawie zeznać pani Chua. Wniosek obrony o nieuwzględnienie w procesie zeznań złożonych przez ducha został oddalony przez sąd
Niewidzialni sadyści
Wizja nieoczekiwanego spłonięcia jest równie niemiła, jak myśl o wypadnięciu przez drzwi toalety w samolocie. Dopóki w takich zagrożeniach można jeszcze dostrzec ewentualne działanie sił natury, możemy je przyjąć w miarę spokojnie. Spontaniczne samospalenie - gdyby można je było sobie samemu wybrać - byłoby z pewnością lepsze niż śmierć w pożarze na autostradzie, a niejeden człowiek być może chętnie wysiadłby przez drzwi toalety w ostatnim momencie przed katastrofą samolotu. Poza tym możemy się pocieszać, że już nie takie zjawiska naturalne udało nam się rozszyfrować i wykorzystać do naszych celów (wystarczy choćby pomyśleć o cyklu wodorowo-helowym Słońca, który kopiujemy w bombach wodorowych - co prawda z niezbyt wielkim pożytkiem).
Nie można się jednak uspokajać w taki sposób tam, gdzie istnieją niewidzialni, świadomie działający napastnicy. Mimo wszelkich teorii starających się wyjaśnić okaleczenia krów, raczej trudno by je było przypisać zjawisku naturalnemu, zważywszy niemal przemyślaną celowość tych ataków.
Ich brutalność nie ustępuje ludzkiej, a jedynie modus operandi sprawcy skrywają ciemności. Tylko człowiek pozbawiony uczuć (albo mający klapki na oczach) mógłby nie odczuć grozy choćby na widok jednej ze szczególnie poszkodowanych krów z Gallipolis. Nieszczęsnemu zwierzęciu nie tylko brakowało bowiem, jak już wiemy, krwi i wielu narządów, ale również było precyzyjnie przecięte na dwie części jakby ogromnym mieczem albo nożycami. Takie działanie bardziej by pasowało do demonów niż sił przyrody. Wydaje się, że to coś nie omija także korony stworzenia. Od stuleci stale się powtarzają informacje o celowych atakach na ludzi, często dzieci. Niektóre z nich dają się być może wyjaśnić autoagresją, czymś w rodzaju nie-świętej, szaleńczej odmiany stygmatyzacji; inne, być może, zjawiskami paranormalnymi. Niektórych wyjaśnić się nie da w ogóle. Jeden z najstarszych, w miarę dobrze zbadanych, przypadków pochodzi z roku 1761. Wcześniejsze, podobnie jak wiele innych spraw, giną w pomroce dziejów.
Pięć kobiet zbierających chrust wracało do swojej wsi koło Ventimiglia w północnych Włoszech. Nagle jedna z nich z okropnym krzykiem upadła na ziemię. Ku przerażeniu pozostałych okazała się martwa. Jej ciało przedstawiało straszny widok. Ubranie i buty były porwane na strzępy i leżały rozrzucone wokół zwłok. Wydawało się, jakby w ciągu sekundy została wprost zmielona. Miednica była pęknięta, z prawego boku widać było wnętrzności, a większość narządów była poszarpana albo bez krwi. Miała na głowie rany sięgające do kości, na biodrze i udzie prawie nie było mięśni i odsłonięta była roztrzaskana główka kości udowej, wybita ze stawu. Podbrzusze pokrywało wiele głębokich, równoległych ran ciętych. To potworne wydarzenie zarejestrowała francuska Akademia Nauk. Dodatkową zagadkę stanowiła tu okoliczność, że obok zmarłej nie było ani krwi, ani strzępów mięśni.
Opublikowana w 1800 r. praca pt. A Narrative of Same Extraordinary Things that Happened to Mr. Richard Giles's Children opisuje bardzo szczegółowo ataki znikąd, które, jak głosi tytuł, były zwrócone przeciw dzieciom.
Szczegółowe zeznania świadków informują, jak małą dziewczynkę udusiły niewidzialne ręce. Obecni widzieli, że ściska się jej gardło, przy braku kontrakcji mięśni szyi. Inne z kolei dzieci bywały bite, tarmoszone, opluwane, i to przy świadkach.
Także w naszym stuleciu zdarzają się ukąszenia przez istoty bezcielesne. Pewna młoda dziewczyna w nocy 10 maja 1951 r. była dręczona przez kogoś takiego, i to nawet wtedy. gdy trzymali ją policjanci. Pięciu z nich zeznało: "Widzieliśmy. jak jej ramiona tego wieczora zostały ukąszone jakieś dwadzieścia razy. (...) Nie mogła zrobić tego sama, bo przez cały czas nie spuszczaliśmy jej z oka. Przy badaniu ukąszeń znaleźliśmy tam odciski 18 do 20 zębów. Miejsca te byty bardzo wilgotne i lepkie, jakby od śliny, i wydawały odrażającą woń. Odciski przypominały usta albo szczękę". Niektórzy sądzą, że źródłem tych udręk była podświadomość dziewczyny, co jednak nie znajduje wielu zwolenników.
Osiemnastoletnia Clarita Villaneuva należała do rzeszy bezdomnej młodzieży, pozostałej po wojnie na ulicach Manili, ludzkich wraków, traktowanych z pogardą przez mniej doświadczonych przez los. Policjantów nie zdziwił więc szczególnie tumult, na jaki natrafili tego dnia. Na rogu ulicy powstało małe zbiegowisko wokół tarzającej się po ziemi młodej dziewczyny, która krzyczała wniebogłosy. O ile można było zrozumieć jej piski i płacz wśród jazgotu, śmiechu i komentarzy, dziewczynę coś kąsało. Była to najwyraźniej jakaś wariatka, narkomanka albo pijaczka. A może chora na padaczkę. W gruncie rzeczy policjantom było wszystko jedno, codziennie widywali gorsze rzeczy. Zapędzili więc rozwrzeszczanych gapiów z powrotem do lokali, z których się wysypali na ulicę, i zabrali dziewczynę na komisariat w celu wytrzeźwienia. Kiedy zamknęły się za nią drzwi celi, Clarita z łkaniem padła na kolana i prosiła policjantów o pomoc. Wyciągała do nich ręce, pokazując rany po ukąszeniach, zadanych jej przez "to coś", jak mówiła. Policjanci się odwrócili, a wtedy młoda dziewczyna zaczęła histerycznie krzyczeć. To coś zjawiło się znowu. Rozzłoszczeni policjanci otworzyli celę i zaprowadzili Claritę, zachowującą się jak wariatka, do pokoju przesłuchań. Kiedy jeszcze zastanawiali się, co robić z zatrzymaną, na ramionach Clarity pokazały się wyraźnie widoczne niebiesko-sine ślady ukąszeń, pokryte śliną. Jeden z policjantów popędził wezwać kapitana, a ten z kolei zawiadomił szefa policji. Wezwano lekarza sądowego nazwiskiem Mariana Lara. Nie był bynajmniej zachwycony, że wyciąga się go z łóżka w środku nocy, aby zmusić do oglądania jakiejś epileptyczki. Na miejscu zdarzenia czekał na niego nie tylko szef policji, ale także burmistrz Manili, Arsenio Lacson. Biegły z niechęcią obejrzał młodą dziewczynę i stwierdził u niej epilepsję i samookaleczenie. Poszedł do domu spać, wciąż jeszcze dysząc wściekłością.
Po odejściu lekarza szef policji z burmistrzem osobiście obejrzeli rany Clarity. Myśl o samookaleczeniu była nonsensem. Niechby medyczny inspektor zademonstrował, jak można się samemu ugryźć w kark czy ramiona, i to tak, aby nikt nie zauważył. Osiemnastolatka spędziła resztę tej nocy na ławce w komisariacie policji w Manili, gdzie w końcu zasnęła. Następnego dnia sprawy potoczyły się zgodnie z rutynowym porządkiem. Oskarżenie o włóczęgostwu, kilka dni, aresztu i na tym osobliwości miały się zakończyć. "To coś' jednak miało inne plany. Kiedy Claritę chciano przewieźć do sądu. ta znowu zaczęła krzyczeć. Dwóch silnych policjantów chwyciło jej ręce żelaznym uściskiem. Wtedy na oczach pełnych niedowierzania funkcjonariuszy, reporterów i lekarza sądowego niewidzialne zęby zaczęły się wbijać w ramiona, dłonie i kark dziewczyny. Ten atak trwał pięć minut, aż Clarita osunęła się nieprzytomna. Wszyscy byli bezradni i przerażeni.
Lekarz sądowy Lara raz jeszcze obejrzał ofiarę, tym razem wyspany i zdolny do obiektywizmu, po czym odwołał wydaną w nocy opinię. Nie było tu mowy ani o epilepsji, ani o samookaleczeniu. Ślady ukąszeń byty absolutnie realne. Clarita nie byłaby w stanie zadać ich sobie sama. Sprowadzono burmistrza i arcybiskupa. Zanim przybył burmistrz, upłynęło około 30 minut. W tym czasie miejsca ukąszeń na ramionach dziewczyny napuchły, podobnie jak zaatakowane ręce. Burmistrz i lekarz sądowy zawieźli Claritę do szpitala więziennego. W czasie przejazdu nastąpił kolejny atak, znowu na ciele krzyczącej dziewczyny pojawiły się sine ślady ukąszeń. Tym razem wystąpiły po bokach szyi, na palcu wskazującym i ręce, którą burmistrz mocno trzymał w swojej dłoni. Piętnastominutowa podróż do więziennego szpitala była nieopisanym koszmarem dla burmistrza Manili, lekarza sądowego, szofera, i oczywiście samej Clarity.
Kiedy wreszcie dotarli do celu, niewytłumaczalne ataki się skończyły. Wydawało się, że kąsające "coś" przeniosło się gdzie indziej. Burmistrz Arsenio Lacson w następujący sposób skomentował to zdarzenie: "Mamy tu czynienia ze zjawiskiem, którego nie sposób wytłumaczyć". Lekarz sądowy dr Mariana Lara był mniej oględny w doborze słów. Powiedział: "Ze strachu mało nie narobiłem w portki".
W sierpniu 1960 r. w Afryce Południowej nastąpiła cała seria dziwnych zjawisk związanych z osobą dwudziestoletniego Jimmy'ego de Bruin, który pracował w pobliżu farmy Datoen. Wszystko się zaczęło niczym fenomen parapsychologiczny, określany jako "poltergeist", a skończyło krwawym koszmarem, który mógłby wymyślić jakiś współczesny scenarzysta. O przebiegu zdarzeń donosi Agencja Reutera z White River, powołując się na słowa szefa policji Johna Wessela i kilku innych naocznych świadków. Wessela i trzech konstabli wezwano na farmę w sprawie tajemniczych wypadków: przedmioty fruwały tam dokoła, jakby ktoś nimi rzucał. Zaledwie policjanci przybyli na miejsce, zaraz spadła z półki tuż przed nimi wielka szklana miska, by pęknąć z łoskotem. To był dopiero wstęp. Funkcjonariusze nie zdążyli jeszcze zacząć na dobre dochodzenia, gdy zaalarmowały ich głośne krzyki. Pobiegli do innego pomieszczenia, gdzie w gwałtownych bólach wił się młody Jimmy de Bruin. Źródło bólu było widoczne, ale przyczyna nie. Nie wierząc własnym oczom, policjanci patrzyli na młodego człowieka, ubranego w krótkie spodnie, na którego nogach pojawiały się długie rany cięte. Krew tryskała na podłogę; ofiarę zagadkowego zjawiska poddano obserwacji. Następnego dnia na piersi Jimmy'ego pokazało się głębokie cięcie, i to pod jego białą koszulą, która pozostała nienaruszona. Dwóch policjantów stało obok rannego, obserwując go w pełnym osłupieniu.
Całymi dniami Jimmy'ego de Bruin nawiedzały takie ataki (czy jakkolwiek to nazwiemy). Rany zadane przez niewidzialnego napastnika miały wszelkie cechy cięć wykonanych ostrym narzędziem, żyletką czy nawet skalpelem. Nieszczęsny młody człowiek w żaden sposób nie mógłby sam sobie zadać tych ran. Był bowiem obserwowany podejrzliwie przez policjantów, którzy mieli wielkie doświadczenie w znajdywaniu nawet najbardziej pomysłowo ukrytych noży i innych niebezpiecznych narzędzi. Nie da się tego wyjaśnić szaleństwem. Można by ewentualnie odwołać się do fenomenu stygmatyzacji, ale tylko z wielkimi zastrzeżeniami. Jeszcze trudniejsze jest wyjaśnienie innych zagadkowych ataków, które na szczęście nie zawsze były tak brutalne.
Na przykład na zawsze zostaną zagadką działania bez cielesnego "fetyszysty" pozbawiającego kobiety włosów. W piśmie "Religio - Philosophical Journal" z 4 października 1873 r. można przeczytać o pewnej dziewczynce z Menomonie w Wisconsin, której włosy nagle zostały obcięte tuż przy skórze i znikły. Świadkiem zdarzenia była matka dziecka. No cóż, można tu wysunąć zarzut, że zdarzenie jest znane tylko ze słyszenia.
Równie dziwny przypadek przedstawia relacja biskupa Jamesa Pike'a z San Francisco, zamieszczona w "The Other Side" z 1969 r. Opowiadał tam o pewnej pomocy domowej, która nagle rano zauważyła, że jej włosy zostały przypalone w całkowicie prostej linii. To samo się powtórzyło następnego dnia. Dziwnym trafem jeden z przypalonych kosmyków znalazł się po trzech tygodniach na stoliku nocnym. Oczywiście, takie opowieści, rozpatrywane z osobna, nie mają wielkiej mocy dowodowej. Warto jedynie odnotować, że lęk przed utratą włosów ma długą historię. Od setek lat całe regiony w Chinach ogarnia od czasu do czasu panika; ludzie w Szangaju, Nankinie i innych miastach wychodzili z domu przytrzymując włosy obydwiema rękami z obawy. by ich nie zabrała niewidzialna istota.
W grudniu 1922 r. podobna masowa histeria wybuchła w Londynie. Prawdopodobnie chodziło tu rzeczywiście o zbiorową sugestię. Sprawa jest jednak osobliwa ze względu na to, że w tym samym roku w Londynie trzy osoby padły ofiarą niewidzialnego napastnika.
16 kwietnia 1922 r. pewien człowiek przywieziony z raną ciętą karku do londyńskiego szpitala Charing Cross oświadczył, że "coś" zadało mu cios, kiedy skręcił w przecznicę Coventry Street
Kilka godzin później przywieziono innego człowieka, z identyczną raną. Jemu przytrafiło się dokładnie to samo. i to w tym samym miejscu. Również trzeciego przechodnia to spotkało koło wylotu tejże przecznicy. Nigdy nie wyjaśniono, co tam naprawdę się wydarzyło; w każdym razie nie było to normalne zdarzenie. Można o tym przeczytać w czasopiśmie "The People" z 23 kwietnia 1922 r.
Dwunastoletniego Harry'ego Phelpsa ze Stratford (Connecticut) nękały najrozmaitsze ataki. Przypadek ten wydarzył się w 1850 r. i należy on do najbardziej znanych. Za chłopcem leciały kamienie, gwałtownie unosił się w górę, uderzając głową w sufit, a kiedy indziej wylądował na drzewie. Jakaś niewidzialna ręka systematycznie darła na nim ubranie, został także wrzucony do zbiornika z wodą. Wszystko to działo się na oczach świadków.
W tym miejscu postawimy kropkę. Jeśli nawet można odnieść wrażenie, że czatują na nas niewidzialni wrogowie, stale gotowi dręczyć ludzi w sposób zastrzeżony zasadniczo dla przedstawicieli naszego własnego gatunku albo robić im okrutne żarty, to jest to jedynie hipoteza, bynajmniej zresztą nie oczywista. Rany cięte i kąsane możemy sobie także zadawać sami; nie tyle za pomocą noży albo podobnych narzędzi, bo tego raczej nie dałoby się ukryć, ile siłą ducha. Wiemy już, jakie są jej możliwości.
A jednak musi tu wchodzić w grę coś więcej. Jedynie zdarzenie z roku 1761 nie pasuje do schematu, inne przypadki istnieją, jeśli nawet nie są bliżej zbadane. Dają one do myślenia, a o to nam przecież chodzi.
Jest całkiem możliwe, na przykład, że ta sama złowroga potęga (czy cokolwiek to było), która roztrzaskała w 1969 r. stado kaczek w locie nad St. Mary's City, w 1761 r. zmiażdżyła niewidzialną ręką młodą zbieraczkę chrustu. Być może za okaleczenia krów odpowiada inny "wydział" tego nieznanego fenomenu, a za pozbawianie owłosienia głów i kąsanie jeszcze inny. Równie uzasadniona jest każda inna kombinacja. Wiemy przecież, jakie problemy nastręcza klasyfikacja podobnych zjawisk. Na szczęście nie musimy się borykać z tym zadaniem. W końcu nie ma decydującego znaczenia kwestia, jakie zjawiska i w jaki sposób współdziaiają ze sobą w konkretnym przypadku. Chodzi nam przede wszystkim o odpowiedź na pytanie, czy zjawiska te istotnie są niewytłumaczalne - i czy istnieją ? Tutaj zapewne tak jest. Możemy więc dalej podążyć tropem zasadniczej myśli tej książki. którą jest uzasadnienie tezy, że świat jest o wiele bardziej osobliwy, złożony i zwodniczy. niż utrzymuje oficjalna nauka (a zrodziła ona już poważne wizje świata. których trudno nie nazwać egzotycznymi).
Telefony od zmarłych
Istnieje kilkadziesiąt relacji o kontakcie ze zmarłymi przez telefon. Zjawisko jest niecodzienne i mało kto o nim wiedział, dopóki dwaj amerykańscy badacze medialności, D. Scott Rogo i Raymond Bayless, nie opublikowali kilka lat temu zebranych z niemałym wysiłkiem relacji.
Opisane są tam incydenty równie zaskakujące, jak rozmowa pani Tollen. Iris Brace, zaangażowana w swoją pracę sekretarka dr. Waltera Uphoffa, wykładowcy ekonomii na Uniwersytecie Kolorado, zmarła niespodziewanie latem 1965 roku podczas prostego zabiegu chirurgicznego. Szef prosił, żeby zaraz po opuszczeniu szpitala zadzwoniła do jego kolegi i spytała, czy weźmie on udział w serii wykładów organizowanych przez Uphoffa. W dniu pogrzebu pani Brace dr Uphoff przypomniał sobie, że powinien sam zatelefonować do kolegi. Kiedy się z nim połączył, rozmówca wykrzyknął: "Poczekaj chwilę, mam drugi telefon". Po kilku minutach podjął słuchawkę, mówiąc: "Właśnie dzwoniła twoja sekretarka, aby mi powiedzieć, że chcesz, bym uczestniczył w twoim programie".
Nieco inaczej rzecz się miała podczas incydentu w maju 1971 roku w Tucson w Arizonie. Do państwa McConnell zadzwoniła przyjaciółka, która w opracowaniu Rogo i Baylessa występuje pod pseudonimem Enid Johlson. Pani Johlson, kobieta bardzo sędziwa, przeniósłszy się do domu opieki, nie kontaktowała się z małżonkami McConnell, ucieszyli się więc, kiedy zadzwoniła.
Po odebraniu telefonu pan McConnell przekazał słuchawkę swojej żonie Bonnie. "Czy wiesz, kto dzwoni?" - usłyszała pani McConnell i od razu rozpoznała głos starszej damy. Gawędziły przez około pół godziny, wreszcie pani McConnell zaproponowała, że odwiedzi Enid i przywiezie jej ulubioną nalewkę na jagodach. Ale pani Johlson nie wydawała się zachwycona propozycją: "Ja już tego nie potrzebuję" - odparła i dodała, że chociaż przykuta jest obecnie do lóżka, czuje się bardzo dobrze i nigdy nie była szczęśliwsza. Rozmowa skończyła się w przyjacielskim tonie, a pani MeConnell stwierdziła, że głos przyjaciółki brzmiał o wiele silniej i lepiej niż ostatnim razem.
Pięć dni później Bonnie MeConnell znowu pomyślała o starej przyjaciółce i postanowiła zadzwonić do niej do domu opieki. Recepcjonistka wydawała się mocno zaskoczona. Wyjaśniła, że pani Johlson zmarła w ubiegłą niedzielę, na kilka godzin przed ową długą rozmową z McConnellami.
Telefony od zmarłych mają, zdaniem badaczy, wiele cech wspólnych z pojawieniem się duchów. Niektóre zdarzają się w sytuacjach "kryzysowych", inne są próbą skontaktowania się zmarłych z osobami żyjącymi. Podobnie jak w przypadku wielu innych niezwykłych doświadczeń ludzie otrzymujący telefony z zaświatów niechętnie o tym mówią. Dzięki temu można mieć pewność, że autorzy relacji nie kopiują świadomie lub nie - uznanych już wzorców.
Rogo i Bayless analizowali także techniczny aspekt zjawiska, uwzględniając takie elementy, jak rodzaj i jakość połączenia. W niektórych wypadkach połączenie następowało przez centralę albo świadek stwierdzał, że wszystkie telefony w domu dzwoniły równocześnie. Wskazywałoby to, że dzwoniący znajdował się w znacznej odległości. W innych wypadkach osoba odbierająca wezwanie od zmarłego zauważała, że dzwonek telefonu brzmiał nieco inaczej niż zwykle. Zdaniem Rogo i Baylessa, sugerowałoby to, iż kontakt niekoniecznie nastąpił za pośrednictwem linii telefonicznej. Mógł to być "głos bezpośredni" lub zjawisko jasnosłyszenia, czyli wiadomość przesłana przez ducha drogą medialną. W takim wypadku telefon służyłby jedynie jako środek przekazu, mający na celu stworzenie "naturalnego" kontekstu.
Pozwala to uniknąć sytuacji, w której świadek może przestraszyć się kontaktu medialnego.
Rogo i Bayless wychodzili z założenia, że telefony tego rodzaju są autentyczne i nie były tworem fantazji czy pomyłki. Sceptyk mógłby zwrócić uwagę, iż Rogo, który zmarł w 1990 roku, powinien zatelefonować ze świata duchów. Jednak niezależnie od tego, czy telefony od zmarłych są zjawiskiem autentycznym, stanowią ciekawostkę także z innych powodów. Dowodzą, że w miarę rozwoju cywilizacji dziwne zjawiska w pewnym sensie "korzystają" z nowoczesnej techniki.
Podobne zdarzenia obserwowano już wcześniej. Na przykład wynalezienie telegrafu zbiegło się z rozkwitem spirytyzmu, wskutek czego znamy kilka interesujących przypadków telegraficznego kontaktu z duchami. To samo dotyczy wynalezienia radia na przełomie wieków. Tajemnicze głosy słychać także w telewizji i przez telefony komórkowe.
Telefon był rekwizytem także w innych tajemniczych zdarzeniach. Ludzie w czerni posługiwali się nim do straszenia świadków UFO. Na niektórych nie używanych liniach słychać elektronicznie generowany głos czytający nie kończące się serie liczb - zjawisko to wiązano zarówno z ufologią, jak i z eksperymentami mającymi na celu przejęcie kontroli nad umysłami. Zdarzały się wypadki śmiertelnego porażenia piorunem, który uderzywszy w linię, spływał dalej kablem do osoby trzymającej słuchawkę.
Mediuizm
W drugiej połowie XX wieku nastąpił prawdziwy zalew przypadków kontaktowania się z duchami, przekazującymi wiedzę z zaświatów drogą transmisji.
Był 9 września 1963 roku. Jane Roberts siedziała w swym gabinecie zajęta pisaniem wierszy. Jej mąż stał przy sztalugach w sąsiednim pokoju. W pewnej chwili Jane poczuła, że przez jej ciało przebiegał silny dreszcz. "To było tak, jakby ktoś ukradkiem wsunął mi do gardła LSD" - opisywała później. Ogarnięta nieoczekiwaną inspiracją, Jane pochyliła się nad biurkiem i gorączkowo zaczęła spisywać słowa kipiące w jej głowie. Nie wiedziała, co sprawiło, że jej mózg zalała taka fala informacji. Kiedy jednak spojrzała ponownie na sto stron, które w dziwnym transie zapełniła notatkami, zyskała pewność, że ich treść nie pochodzi od niej samej. Źródłem musiał być ktoś inny. Lecz kto? Ani Jane Roberts - niegdyś mieszkanka Nowego Jorku, ani jej mąż nie doświadczali wcześniej zjawisk paranormalnych, ale parę tygodni przed tym zdumiewającym zdarzeniem - kierowani zwykłą ciekawością - eksperymentowali nieco z tabliczką Ouija, służąca do wywoływania duchów.
Bezpośrdni kontakt z Sethem
Po kilku bezowocnych próbach państwo Robertsonowie zdołali nawiązać kontakt z istotą podającą się za Franka Withersa, podobno zmarłego w 1942 roku. Wkrótce potem duch za pośrednictwem tabliczki oświadczył, że nie chce już być nazywany tym imieniem. Twierdził, że Withers to tylko część "esencji osobowości energetycznej", której imię brzmi Seth. Esencja ta miała był połączeniem wielu osobowości i nie posiadała już swej reprezentacji w świecie fizycznym, stanowiła natomiast element wyższej istoty zbiorowej, określanej tajemniczym mianem "Wszystko, co jest". Jane Roberts Nieświadomie doświadczyła szczególnej odmiany mediumizmu, zwanej transmisją. Większość osób o zdolnościach medialnych przekazuje wiadomości o treści osobistej, pochodzące od duchów przyjaciół i krewnych, z którymi ich klient pragnie się skontaktować. Niektóre media twierdzą, że informacje z innego świata przekazywane za ich pośrednictwem mają swe źródło w bezcielesnych "przewodnikach", którzy pośredniczą między medium a innymi duchami. Osoby zdolne do odbierania transmisji również mają swoich duchowych przewodników. Od innych mediów odróżnia je jednak fakt, że duża część informacji przekazywanych przez duchy ma postać nauk ezoterycznych, które mają służyć dobru całej ludzkości. Wiedza ta dotyczy bardzo wielu istotnych zagadnień i może być transmitowana na rozmaite sposoby. Jedna z dróg kontaktu znana jest pod nazwą "jasnosłyszenia", kiedy to medium "słyszy" w swej głowie słowa wypowiadane przez przewodnika. Najpowszechniejszy sposób postępowania polega jednak na wprawianiu się w stan głębokiego transu. Przewodnik duchowy uzyskuje wtedy możliwość zawładnięcia ciałem i umysłem medium i przemawia bezpośrednio de zebranej publiczności, często w sposób zupełnie odmienny od zwykłego sposobu mówienia medium. Skąd jednak pochodzą istoty pełniące rolę przewodników?
Istoty wybrane
Sądząc z tego, co mówią sami przewodnicy, ich pochodzenie może być zadziwiająco różne. Wielu szczyci się przynależnością do starożytnych lub zaginionych cywilizacji o silnej tradycji okulstycznej. Remtha ( znany też jako Oświecony ) - przewodnik amerykańskiego medium J.Z. Knighta - przedstawia sie jako wojownik i władca zaginionego kontynentu Lemurii, panujący 35 tysięcy lat temu. Inni, jak Lazaris, kontaktujący się ze światem za pośrednictwem Amerykanina Jacha Pursela, podają się za istoty, które nigdy nie istniały na płaszczyźnie fizycznej. Czasem są to duchy natury, tak jak dewy z Findhorn, przemawiające metodą transmisji zbiorowej za pośrednictwem mediów ze Szkocji, lub nawet kosmici pochodzący z odległych systemów gwiezdnych. Mogą to być również ptaki, zwierzęta lub ssaki wodne, tak jak w przypadku medium z Nowej Zelandii, Nevilla Rowe, który utrzymuje, jakoby był w kontakcie z grupową świadomością należącą do sześciu delfinów, nazywających się wspólnym mianem Cajuba. Równie niezwykłe są przypadki transmisji, podczas których następuje połączenie z duchami zmarłych sławnych osób. Za pośrednictwem channellingu mieli podobno przemawiać królowa Wiktoria, Adolf Hitler, Winston Churchil, Marylin Monroe i John Lennon, którzy w ten sposób przekazywali swoją wiedzę lub nawet ( w przypadku kompozytorów i piosenkarzy ) nową muzykę i teksty. Najbardziej kontrowersyjnym tekstem powstałym w wyniku channelllingu jest zbiór pism zatytułowany "A Course in Miracles" ("Kurs cudzołóstwa"). Jego zawartość, złożona z 365 ustępów na 1200 stronach miała rzekomo pochodzić od samego Jezusa Chrystusa, który przekazał swą mądrość amerykańskiej psycholog Helen Schucman. Tekst ukazał się drukiem w 1975 roku, w dziesięć lat po otrzymaniu pierwszych przekazów. Krytycy zdyskredytowali całość materiału jako niezgodną z naukami Jezusa w Nowym Testamencie. Jest jednak wiele osób, które przeczytały to dzieło i odnalazły w nim inspirację i niebanalną mądrość duchową.
Podzielone zdania
Te dwie skrajne opinie stanowią właściwie kompletne omówienie współczesnych sądów na temat zjawiska transmisji. Po jednej stronie znajdziemy zagorzałych wyznawców, którzy uważają, że wiele informacji przekazywanych w ten sposób zawiera bezcenne wskazówki, wspomagające ludzi na drodze doskonalenia duchowego. Na drugim biegunie, którzy uważają, że wszystko, co dotyczy zjawiska channellignu jest oszustwem. Choć treści przekazywane drogą transmisji nierzadko potępiają zależność naszej kultury od materializmu, sama transmisja stała się niezwykle lukratywnym zajęciem dla osób doskonale wyczuwających potrzeby rynku. Jakkolwiek jednak nie ulega wątpliwości, że takie istoty jak Ramtha i Lazaris stały się zaczątkami ogromnych organizacji, przynoszących dochody rzędu wielu milionów dolarów, większość mediów boryka się z poważnymi problemami finansowymi. Co więcej, niemała liczba mediów - jak w swoim czasie Eileen Garrett, Irlandka z pochodzenia - traktuje swe zdolności jako odpowiedzialność trudną do udźwignięcia. Niezwykły talent, który został im ofiarowany, nie jest dla nich sposobem na osiągnięcie korzyści osobistych. To dar, który ma służyć ludzkości. Jeśli więc nie pieniądze są podstawowym motywem działania, co skłania ludzi, by stali się medium? Nikt tego nie wie. Zainteresowanie tematem wykazało raptem kilku parapsychologów. Garstka badaczy, która zapuściła się na ów grząski grunt, stwierdziła, że niemożliwością jest nawet zweryfikowanie prawdziwości nauk udzielanych przez bezcielesne byty, nie mówiąc o wyjaśnieniu samej natury zjawiska. Jedyne rzetelne badania były prowadzone przez psychologów, których jednak bardziej zajmuje mechanizm działania ludzkiej psychiki niż zjawiska paranormalne. Nawet z tak skąpego materiału udało się wyodrębnić pewne prawidłowości. Wiadomo na przykład, że zdolności medialne wykazują głównie kobiety, przy czym nie zauważono żadnych preferencji dotyczących wieku ani rasy. Nie mają też znaczenia jakieś specjalne zdolności - większość mediów tego typu to zupełnie zwyczajni ludzie i to do tego stopnia zwyczajni, że niektórzy uznali to za podstawę do oskarżenia mediów zajmujących się transmisją o poszukiwanie - w niecodzienny sposób - rozgłosu. Zwolennicy takich opinii twierdzą, że ludzie ci aby uciec przed nijakością, kompensują poczucie własnej niższości wymyślając wszystkowiedzącą istotę, do której dostęp mają tylko oni.
Rozdwojenie jaźni?
Inna teoria głosi, że media wcale nie kontaktują się z bezcielesnymi istotami, lecz tylko przekazują swe głęboko ukryte myśli i pragnienia. Z czasem pokłady podświadomości stają się alternatywnym, niezależnym ego, o cechach charakteru różnych od świadomego "ja" medium. Ostatecznie owa dodatkowa osobowość zaczyna przejawiać się jako wniosła istota z innego, wyższego świata. W tym świetle interesująco wygląda przemiana Jane Roberts, która pod koniec życia sama skłaniała się ku opinii, żeby uznać Setha za wytwór jej podświadomości. Czy to możliwe, aby rozwiązanie było tak proste? Kiedy badacz zjawisk paranormalnych Eugene Barnard z Uniwersytetu asystował przy seansie komunikacyjnym medium Roberts z istotą znaną jako Seth, najbardziej niewytłumaczalną zagadką było to, w jaki sposób Roberts uzyskała dostęp do przekazywanej wiedzy: całość tej nauki znajdowała się bowiem dużo powyżej jej możliwości intelektualnych. Ostatecznie Barnard doszedł do wniosku, że Seth musi być "...osobowością lub istotą, która dysponuje rozumem, intelektem i zasobem wiedzy znacznie przekraczającym mój. Bez względu na to, jak psycholodzy ugruntowani w zachodniej tradycji naukowej zrozumieją to zdanie, nie wierzę, żeby Jane Roberts i Seth mogli być tą samą osobą, tą samą osobowością lub nawet różnymi aspektami tej samej osobowości". Psychoterapeuta Arthur Hastings ma jednak inny pogląd na sprawę. W artykule opublikowanym w 1991 roku w piśmie "Noetic Sciences Review" sugeruje on, że "...istnieją pewne aspekty osobowości - zarówno świadomej - w których nie małą rolę odgrywa intuicja, kreatywność, poczucie celi i sensu, wyższe wartości, doświadczenia transcendentalne i problemy duchowe. Wydaje się, że stan osiągany podczas transmisji może wyrażać lub przynajmniej poruszać te pokłady osobowości".
Kwestia wiary
Nie sposób dowieść, czy transmisja jest autentycznym zjawiskiem paranormalnym, czy po prostu wynikiem procesów zachodzących głęboko w psychice. Staje się to ostatecznie kwestią wiary, a nie dowodu, podobnie jak w przypadku wszystkich nie wyjaśnionych fenomenów. Czymkolwiek jednak są te istoty, jedno nie ulega wątpliwości: coraz więcej osób pragnie się z nimi skontaktować. Mądrość przekazywania za pośrednictwem transmisji, w połączeniu z filozofią ilości akceptacji, odpowiedzialności i wiary w siebie, silnie przemawia do osób pragnących oświecenia. Wiele z nich jest przekonanych, że Seth i podobne mu istoty są prawdziwymi prorokami.
Co daje peyotl
Idea, że ludzie mogą stanowić swoisty kanał komunikacyjny dla bytów bezcielesnych, nie jest wcale zjawiskiem związanym z nadejściem nowej ery. Leży ona w samym sercu pierwotnego szamanizmu - kultu tak starego, jak sama ludzkość. Szamanizm opiera się na przekonaniu, że całe zło i dobro na świecie jest wynikiem działania duchów, na które może mieć wpływ jedynie szaman. Religia ta jest praktykowana także dzisiaj przez rozmaite plemiona na całym świecie. Szaman wchodzi w kontakt ze światem duchów osiągając stan niezwykle głębokiego transu. Stosowane techniki są różne: długotrwałe, ścisłe odosobnienie, taniec, powstrzymywanie się od snu lub wysłuchiwanie się w rytm bębnów. W niektórych plemionach meksykańskich szaman spożywa kaktus o nazwie peyotl, który ma bardzo silne działanie halucynogenne. Po zażyciu narkotyku szaman doznaje sugestywnych wizji, które mają go otwierać na jego świat wewnętrzny i objawiają mu niektóre spośród wielu boskich sekretów. W zamian szaman składa w ofierze jaskrawokolorowe "krążki snu" oraz przywiązuje do strzał ptasie pióra, żeby utworzyć fizyczny kanał, który ma służyć do komunikacji z duchami.
Zaburzenia psychiczne?
Aileen Garrett służyła za medium dla wielu bytów duchowych, takich jak np. średniowieczny Arab imieniem Urvani. Mimo wszystko wcale nie uważała żeby te zjawiska stanowiły dowód na istnienie świata duchów. Podzielała raczej opinię, że jej moc ma źródło w rejonie mózgu zwanym podwzgórzem. Tymczasem po zbadaniu pani Garrett w 1957 roku psychoterapeuta Ira Pogroff doszedł do odmiennego wniosku. Jego zdaniem głosy czterech duchów, biorących medium we władanie podczas transu, były raczej wytworem jej podświadomości. Pogroff dodał, że owe podświadome "osobowości" umożliwiały wyrażanie myśli i uczuć, które inaczej pozostałyby w uśpieniu.
Fenomen z Findhorn
Szkocka wspólnota Findhorn w miejscowości Moroy Firth, z brzydkiego zbiorowiska przyczep kempingowych i wysypiska śmieci, jakim była jeszcze w 1962 roku, przemieniła się w prawdziwy Ogród Edenu, gdzie z niewiarygodną wręcz bujnością kwitną różnego rodzaju owoce, warzywa i rośliny. Założyciele wspólnoty, a także ci, którzy do niej wkrótce dołączyli starają się nawiązywać łączność z dewami ( duchami natury ), przekazującymi im cenne wskazówki dotyczące sadzenia i hodowli roślin. Jak twierdzi Dorothy Maclean, jedna z założycielek wspólnoty, za każdym razem gdy do Findhorn trafia jakaś nowa roślina, podejmuje się próbę kontaktu z odpowiadającą jej dewą. Niezwykle użyteczne instrukcje przekazały już drogą transmisji dewy fasoli, pomidora, szpinaku i dyni.
Istoty świata astralnego
Niekiedy, gdy jesteśmy sami we własnym domu, gdy jest ciemno, gdy jesteśmy zmęczeni, przygnębieni, gdy jest nieciekawa pogoda, możemy mieć dziwne poczucie, że ktoś jeszcze jest w naszym pokoju. Ktoś zdroworozsądkowy wytłumaczy to sobie halucynacją spowodowaną zmęczeniem, ewentualnie zwykłą wyobraźnią. Jednak wiele osób posiadających zdolności sensytywne i parapsychiczne będzie czuło, że "coś" jest. No właśnie, co?
Psychotronika jako dziedzina wiedzy, choć daleko niekonwencjonalnej, zajmuje się badaniem i opisywaniem wszelkich energii i bytów niematerialnych, co było kiedyś domeną nauk okultystycznych: spirytyzmu i parapsychologii.
Otóż wiedza ta zakłada, że wokół nas jest niezmierne bogactwo przeróżnych bytów energetycznych. Istot mniej lub bardziej rozwiniętych. Bywają to emanacje niezwykle inteligentne i wysoko rozwinięte, ale większość z nich to istoty bardzo prymitywne. To znaczy posiadające bardzo prostą strukturę energetyczną i takąż samą nieskomplikowaną inteligencję.
"Siedzibą" ich, jeśli tak to można nazwać, jest przestrzeń energetyczna zwana astralem, lub światem astralnym. Cóż to jest? Astral zwany jest w kabale żydowskiej jako "strefa odbić". Ezoteryka zakłada, że każda energia świata materialnego, myśl, emocja, uczucie, zwł. gwałtowne i namiętne, ma swoje odwzorowanie w sferze odbić. Astral jest zatem swego rodzaju magazynem wszystkich stanów energetycznych, jakie wysyła: człowiek, określona społeczność, miasto, państwo, wreszcie cała ludzkość. Nic tu nie ginie i nie jest zależne od czasu i przestrzeni. Jest to swoisty świat równoległy do naszego, ale bardziej przypomina on śmietnik, gdyż gromadzą się w nim wszelkie "odpady" naszych emocji i uczuć.
Astral przechowuje wszystko to, co kiedyś zostało doń wysłane. Szczególnie silne ślady zostawiają tam emocje cierpienia, namiętności, agresji, złości, gwałtownej niespełnionej miłości, strachu i lęku. Astral ma swoje poziomy i strukturę. Najniżej znajdują się najbardziej prymitywne energie i emocje świata zwierzęcego: agresja, wszelkie instynkty, zwł. zabijania, przetrwania, ataku i walki. Oczywiście, że nie tylko świat zwierzęcy emanuje te energie, równie dobrze funkcjonują na ich poziomie tzw. "normalni" ludzie, tyle, że pełni złości i agresji.
Nieco wyżej znajdują się energie związane z seksem i instynktami prokreacji. Wszelkie silne emocje dotyczące erotyki i seksu gdzieś tu mają swoje miejsce. Najwyżej znajdują się energie miłości, współczucia, wszelkie energie uważane za "duchowe".
Człowiek końca XX wieku nie ma kontaktu z otaczającym go światem duchowym, co jest czymś nieodzownym dla przedstawicieli kultur pierwotnych, żyjących w ścisłym związku ze światem duchów, zjaw, zmarłych krewnych i przyjaciół. Jesteśmy ślepcami w świecie pełnym barw i nastrojów. Zadufani w poczuciu postępu i rozwoju cywilizacyjnego, w pogardzie dla prymitywnych dzikusów żyjących w magicznym świecie przestrzeni duchowych.
Świat astralny ma swoich mieszkańców. Trudno byłoby ich nazwać istotami w naszym tego słowa znaczeniu. Nie są to nawet istoty duchowe. To jakby cienie snujące się po Hadesie. Określenie, że kogoś straszy "duch", to przykład kontaktu z tego rodzaju energią. Po astralu włóczą się byty, które mogą przypominać ludzi onegdaj zmarłych. Np. ktoś stwierdza, że widzi zmarłego krewnego w ciemnym pokoju. Nie jest to jednak "prawdziwa" dusza zmarłego, lecz "tylko" jego ciało astralne.
Po śmierci fizycznej ciała żyje jeszcze przez około trzy dni jego ciało eteryczne, związane ściśle z ciałem fizycznym. Po śmierci uwalniają się także ciało mentalne i przyczynowe, które w dużym uproszczeniu można by nazwać "duszą". Te ciała są najbardziej subtelne i odwzorowują najwyższe i najbardziej duchowe pierwiastki naszej natury. Pozostaje jeszcze ciało astralne. Jest to jakby siatka energetyczna, która przenikała ciało fizyczne i była z nim związana całą gamą uzależnień. W ciele astralnym są odwzorowane wszelkie tęsknoty, cierpienia, smutek, niespełnienia, ból, samotność, żal, namiętności, złość i agresja. To taka nasza niższa dusza, która po śmierci w zasadzie rozprasza się i umiera wraz z ciałem, ale dużo później, czasem po wielu latach od śmierci fizycznej. Bywa, że w chwili śmierci, która była np. gwałtowna, lub tragiczna, albo obciążona znaczącym cierpieniem, albo, gdy umierający bardzo chciał żyć, jego ciało astralne nie chce się rozproszyć, lecz zaczyna funkcjonować niejako równolegle. Jeżeli zmarły był przywiązany do domu, lub kogoś bliskiego, wtedy zaczyna taki dom lub jego mieszkańców nawiedzać, jakby nie mając świadomości, że nie żyje. Ale nawiedza ten dom nie on jako taki, tylko ta właśnie powłoka energetyczna, zwana ciałem astralnym.
Duchy, Krasnoludki, Elementale
Świat astralny jest zapełniony przeróżnymi bytami i energiami. Posiadają one wysoką i niską inteligencję. Bywają przyjazne, ale także złośliwe i niebezpieczne . Gdybyśmy nagle założyli specjalne okulary pozwalające widzieć ten świat, bylibyśmy zalani widokiem ogromu ich istnień.
Niektórzy ludzie posiadają zdolność postrzegania energii i bytów astralnych. Niekiedy ta cecha uaktywnia się na skutek urazów powypadkowych mózgu, pod wpływem alkoholu i narkotyków, na skutek chorób psychicznych, bądź też specjalnych ćwiczeń medytacyjnych. Umiejętność ta wcale nie jest wygodna w życiu i bezpieczna. Każdy człowiek posiada ukryte możliwości postrzegania pozazmysłowego, lecz te cechy są ukryte przez naturę ze względów ochronnych. Kontakt z astralem nie jest przyjemny, a dla wielu ludzi bardzo niebezpieczny, dlatego posiadamy naturalne bariery ochronne, które wszakże można zlikwidować z własnej woli, bądź na skutek przeróżnych praktyk.
Zwierzęta mają kontakt ze światem astralnym, zwł. psy i koty, które czasem dziwnie zachowują się jeżąc się i silnie reagując w zamkniętych i cichych pomieszczeniach. Kontakt z astralem jest bardzo niebezpieczny, gdyż u osób o niskiej odporności psychicznej może szybko prowadzić do totalnego rozpadu osobowości i psychoz, czego najlepszym przykładem są deliria alkoholików i narkomanów. Ich wizje nie są wymyślone. Schizofrenicy rozmawiający z nieistniejącymi ludźmi mają także kontakt z astralem. Zażywanie środków psychotropowych i narkotyków również osłabia naturalne bariery odpornościowe psychiki przed kontaktem z "duchami". Dlatego takie metody eksploracji przestrzeni duchowych muszą skończyć się katastrofalnie dla psychiki i osobowości.
Jedynie bardzo długotrwałe i trudne techniki medytacyjne uwrażliwiają osobowość na energie z zewnątrz, dając zarazem ochronę dla psychiki. Wszelkie zatem szybkie metody szukania odlotów nie mogą się zakończyć pozytywnie. Astral to nie zabawka dla szukających mocnych wrażeń. Jednakże kontakt ze światem astralnym nie musi być straszny. Przykładem tego są dzieci widzące krasnoludki, elfy, skrzaty i przeróżne duszki. Są to istoty częściowo materialne, dlatego niekiedy bywają widoczne dla wrażliwych osób, np. dzieci. Nie czynią one nikomu krzywdy, bywają psotne i wesołe, ale nie są złośliwe. Wszystkie te istoty posiadają swoistą hierarchię: krasnoludki, bądź skrzaty to najbardziej wesołe towarzystwo. Elfy to wysoko rozwinięte duchy natury, bardzo płochliwe i delikatne. Unikają kontaktów z ludźmi bojąc się ich agresji. Choć w tradycji germańskiej istoty te nie uważane są za przyjazne.
Inną grupą istot astralnych są elementale. Są to duchy żywiołów. Z reguły mają niską inteligencję, ale nie czynią krzywdy nikomu. Ezoteryka wyróżnia ich cztery rodzaje, m.in.: salamandry, sylfidy i gnomy. Opiekują się one różnymi miejscami posiadającymi cechy swoich żywiołów. np. gnomy będące elementalami ziemi spotykają górnicy i wszyscy ci, którzy eksplorują tajemnice ziemi.
Istnieje jeszcze jedna grupa istności astralnych zwana żywiołakami. Są to istoty będące swego rodzaju pasożytami żerującymi na ludziach z których mogą wysysać energię.
W tradycji ludowej mówi się o nich zmory, strzygi, utopce, upiory, dziady. Należą do nich także wilkołaki i wampiry. Te ostatnie nie są, jak głoszą legendy, wypijającymi krew potworami. To jakby częściowo materialne energie odżywiające się subtelną siłą życiową ludzi pozbawionych barier ochronnych. Cechy te posiadają, często nieświadomie, zwykli ludzie, po spotkaniu których czujemy się bardzo wyczerpani i senni.
W astralu mogą się też niejako "narodzić" nowe istoty. Mogą one być stworzone przez grupę ludzi, którzy uprawiają jej kult, lub choćby uważają, że ona istnieje. Tak stało się z diabłem. Istoty, które nie były znane do czasów Chrystusa, niejako same powstały. Po prostu wystarczyło, że zaczęto się ich bać. Nawet jeśli ich wcześniej nie było, to wiara w ich istnienie stworzyła je. Przecież np. ludzie Wschodu nie rozumieją istoty czegoś takiego jak diabeł. Oni jego nie spotykają, choć w ich wierzeniach przestrzenie duchowe są zasiedlone przez wiele demonów. Groźnych, niebezpiecznych, potężnych, ale możliwych do oswojenia. Nie zapomnijmy wszakże, że na "tamtym" świecie są też istoty dobre, pełne miłości i chcące nam pomóc. Jakie przyciągniemy, to już zależy tylko od nas samych.
Istnieje prawo mówiące o tym, że każda myśl powoduję reakcję na wyższej płaszczyźnie duchowej. Dlatego ludzie w których jest dużo złości i agresji przyciągną sobie takież istoty. Ludzie pełni ciepła i miłości będą mieli do czynienia z równie dobrymi istotami, dlatego ten świat na "górze" niczym się tak naprawdę nie różni od "naszego" ziemskiego.